Garncarstwo dziewięcierskie można uznać za dziedzictwo kulturowe ziemi horynieckiej i powiatu lubaczowskiego. Przed wojną wielu mieszkańców tego regionu miało w domach garnki z Dziewięcierza lub Potylicza. Jednakże z biegiem czasu, gdy rozwinęły się wielkie fabryki fajansu i emaliowanych naczyń, lokalne ośrodki ceramiczne musiały ustąpić miejsca tańszym, masowo produkowanym wyrobom. W ten sposób niemal wszystkie lokalne ośrodki garncarskie w Polsce przestały istnieć. Ostały się tylko tam, gdzie znaleziono dla nich inne zastosowanie, lub które podjęły współpracę z Cepelią. Dzięki tej spółdzielni praca tysięcy twórców i rzemieślników ludowych z różnych dziedzin w całym kraju mogła być kontynuowana, a dzięki Cepelii wzory ludowe z Kaszub, Podhala, Kujaw i innych regionów rozpowszechniły się w Polsce, stając się inspiracją dla artystów ludowych z innych części kraju. W ten sposób doszło do wymieszania wzorów i stylów przez lokalnych kopistów, którzy nie zdawali sobie sprawy z tego, że sztuka ludowa nie jest uniwersalna na skalę kraju, ale unikatowa nawet na skalę pojedynczej wsi. To właśnie z takich lokalnych ośrodków jak Dziewięcierz wychodziły wyroby, które dominowały w regionie i stanowiły o jego stylistycznej unikatowości, biorąc pod uwagę ceramikę użytkową. W przedwojennych chatach, w zależności od zamożności, gospodynie szczyciły się swoją kolekcją ceramiki, wyeksponowaną albo we wzorowanych na pańskie kredensy, wykonane przez lokalnych stolarzy, albo na prostych półkach. Ceramika w kuchni była szczególnie eksponowana i świadczyła o zamożności, zaradności i smaku gospodyni. Zapomnianym elementem krajobrazu są dziś też gliniane naczynia na płotach.
Mogę już oficjalnie i poważnie powiedzieć, że rozpoczynam kolejną podróż z lokalną ludową sztuką. Na pewno, po doświadczeniach z kamieniarką bruśnieńską i drzeworytem płazowskim, nie popełnię już pewnych błędów związanych z czynnikiem ludzkim, a sama podróż będzie przebiegać znacznie szybciej. Niezmiennie przyświeca mi idea i sposób działania, jakim kierował się też legendarny badacz kultury ludowej, Franciszek Kotula. W książce opisującej garncarską plastykę ludową „Rozmowy ze skorupami” zawarł swoiste wyznanie wiary, pisząc, że badając ten temat, nie podchodzi „z mędrca szkiełkiem i okiem”, ale wykorzystuje też inne instrumenty, jakimi dysponuje człowiek.
Krótko mówiąc, tutaj nie trzeba udawać naukowca, historyka ani etnografa. Tutaj trzeba pójść w teren, znaleźć brakujące ogniwa. Trzeba pójść między ludzi i znaleźć nowe zastosowanie dla starych skorup. Trzeba zainteresować lokalne społeczeństwo lokalnym dziedzictwem kultury i znaleźć sposób na jego utrwalenie.
Aby te działania miały głębszy sens, muszą być od samego początku prowadzone zgodnie z konwencją UNESCO dotyczącą ochrony niematerialnego dziedzictwa kulturalnego. Kluczowy jest tu czynnik ludzki, a nie zakurzone eksponaty. Z góry należy się nastawić na prace rozwojowe i nowe zastosowania, a nie na próbę kopiowania czy opieranie się na czyimś dorobku. Konieczne jest określenie jasnego celu. Po co to robimy?
W dobie coraz bardziej rozwijającej się technologii stajemy się coraz większymi konsumentami, a nie twórcami. Zanika w nas najcenniejszy element życia, który sprawia, że odnajdujemy sens – wyobraźnia. Bez wyobraźni nic, co do tej pory stworzył człowiek, nie istniałoby. Praca z ceramiką jest jednym ze sposobów na rozwijanie wyobraźni i na zmianę swojej rzeczywistości. Jeśli działamy w ramach zorganizowanej grupy, mamy możliwość zostawienia po sobie śladu w historii i bycia elementem budującym lokalną społeczność oraz jej wartości.
Grzegorz Ciećka